piątek, 22 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 2

Właśnie miałam wychodzić, kiedy usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi.
-Lidia, pobawisz się ze mną?- spytała mnie malutka Chloe. Jest w sierocińcu dłużej ode mnie, chociaż ma tylko pięć lat. Przez rok pobytu tutaj zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić. Jest uroczą dziewczynką z włosami czarnymi jak smoła, zawsze zaplecionymi w dwa długie warkocze.
-Naprawdę chciałabym, ale idę na imprezę z Suzanne, obiecuję, że jutro się pobawimy- odparłam z wymuszonym uśmiechem na ustach. Właściwie, nie chciałam iść na tą imprezę. Jednak byłam bardzo ciekawa, co takiego chce ode mnie Dylan.
-A możesz mnie wziąć ze sobą?- spytała. Dostrzegłam nadzieję malującą się w jej oczach. W jej dużych błękitnych oczach. Oczach mężczyzny z ulicy.
-Lidia, musimy już iść- nagle do pokoju weszła Suzanne.
-A weźmiecie mnie ze sobą?- byłam zbyt zdezorientowana, by odpowiedzieć.
-Nie, maleńka, musisz zostać tutaj. Tam nie będzie zabawek, nudziłabyś się- powiedziała Suzanne.
-Ok- powiedziała i wyszła smutna ciągnąc za ucho swojego pluszowego przyjaciela.
-Lidia, chodź, bo się spóźnimy- poganiała mnie przyjaciółka.
-Ok- nic więcej, nie mogłam powiedzieć.

***

-Lidia, postaraj się mnie nie zabić- powiedziała Suzanne.
-Dlaczego miałabym Cię…- Wtedy otworzyły się drzwi. Wiedziałam już o co chodzi mojej przyjaciółce.
-Hej Suzanne, jak miło Cię widzieć. O Lidia, nie wydaje mi się, żebym Cię zapraszała- otworzyła nam Lexi, moja nemezis.
Nigdy nie wiedziałam, dlaczego mnie nie lubiła. Nie, ona mnie nienawidziła. Zaczęło się już pierwszego dnia szkoły. Na początku tylko rozpuszczała plotki na mój temat. Niestety, to jej nie wystarczyło. W lato zaczęłam chodzić na basen. W wodzie mogłam zapomnieć o swoich problemach. Kiedy pływałam, ona ukradła moje ubranie. Przez pół miasta musiałam iść w samym stroju kąpielowym. To była jedna z najbardziej żenujących chwil w moim życiu. Gdy przyszłam do sierocińca musiałam się tłumaczyć opiekunkom, dlaczego wróciłam prawie naga.
-Ona jest ze mną- usłyszałam głos. Odwróciłam się i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był Dylan. Lexi prychnęła, odwróciła się na pięcie i weszła do swojego domu.
-To ja idę. Luke czeka na mnie w środku. Widzimy się potem Lidia- powiedziała Suzanne i znikła wśród gości.
-Chciałabyś zatańczyć- spytał mnie Dylan. Jaki on jest przystojny!
-Jest jeden mały problem. Nie umiem tańczyć- nieśmiało spuściłam oczy, nagle podeszwy moich butów stały się bardzo interesujące.- nie chodzę na dyskoteki, tańczę tylko przed swoim lustrem jak nikt nie patrzy- powiedziałam bez zastanowienia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Co ze mną było nie tak. Robiłam z siebie totalną idiotkę.
-Przy mnie nie da się wypaść źle- powiedział Dylan i wyciągnął rękę w moim kierunku. Dostrzegłam zawadiacki uśmiech na jego twarzy.
-No dobrze. Tylko nie śmiej się ze mnie i jakby co…- i wtedy jak ostatnia ofiara potknęłam się o swoje nogi. Na szczęście Dylan szybko mnie złapał. Dostrzegłam mięśnie zarysowane pod jego granatową koszulką.
-To mnie łap?- oboje się zaśmialiśmy.
Poszliśmy na parkiet. Muzyka sączyła się z głośników. Inni nie zwracali na nas uwagi. Liczyłam się tylko ja i on. To dziwne, ale przy Dylanie czułam się bezpiecznie. Wtedy przypomniałam sobie o jednej ważnej rzeczy.
-Dylan, co chciałeś mi powiedzieć, wtedy w szkole?
-Słuchaj, jest wiele spraw, o których nie wiesz. Nie chcę Ci od razu mieszać, ale nie jesteś zwyczajnym człowiekiem. Nigdy nie byłaś.
-Jeśli nie człowiekiem, to kim?- spytałam.
-Widzącą- odpowiedział- Zupełnie jak ja.
-O co Ci chodzi? To niemożliwe!
-Tutaj nie wszystko jest takie jak się wydaje. Nic nie dzieję się bez przyczyny. Nawet to, że tu jesteś.
-Jestem tutaj, ponieważ moi rodzice mieli wypadek. Zginęli. Zostałam sama. I proszę nie mów mi, że to jakieś zrządzenie losu, że to wszystko zapisano w gwiazdach, bo nie uwierzę w takie bajeczki- krzyknęłam i chciałam wyjść, lecz on chwycił mnie za rękę.
-Słuchaj, Twoi rodzice chronili Ciebie i Twojego brata. Nie bez powodu tak często się przeprowadzali. Nie mogli pozwolić żeby łowcy odkryli, gdzie mieszkacie i kim naprawdę jesteście.
-Łowcy, o czym Ty mówisz- spytałam roztrzęsionym głosem.
-Daj mi skończyć. W dniu waszego wypadku, znaleźli Was. Twój ojciec nie wiedział co zrobić. Postanowił schronić Ciebie i Twojego brata u babci, lecz oni Was wytropili. To nie pijany kierowca spowodował wypadek- nie chciałam tego słuchać, nie mogłam- Jakimś cudem, przeżyłaś. Chcieliśmy powiedzieć Ci prawdę na początku, ale musieliśmy dać Ci trochę czasu na oswojenie się z prawdą.
-My, jacy my?- spytałam.
-To wszystko jest większe niż ci się wydaje. Wszystko Ci powiem, ale nie tu, nie teraz.
Już miałam mu powiedzieć, co myślę o tej jego organizacji, kiedy poczułam zimny strumień wody na swoich plecach. Odwróciłam się i zobaczyłam Lexi trzymającą w ręce puste wiadro.
-Do zobaczenia frajerko- powiedziała i pomachała mi. W przypływie złości wsadziłam jej ten kubeł na głowę.
Na sali nastała głucha cisza. Wszyscy się na mnie patrzyli. Miałam w głowie tylko jedną myśl- biegnij, więc pobiegłam z dala od tego wszystkiego. Byłam cała mokra. Łzy spływały mi z policzków. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Tak bardzo chciałam znaleźć się teraz w ramionach mojej mamy. Potrzebowałam usłyszeć głos ojca, śmiech mojego brata. Szybko znalazłam się w sierocińcu i pobiegłam do swojego pokoju. Jednak wiedziałam, że nie jestem tam sama. Przede mną stał mężczyzna o błękitnych oczach, mężczyzna z ulicy.
-Jesteś ojcem Chloe?- spytałam.


5 komentarzy:

  1. To ja jestem Twoim Ojcem. :D
    ~Lord Vader.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne. Wartka, trzymająca w napięciu akcja. No i rzeczywiści trochę mało opisów:( One bardzo rozbudzają wyobraźnie czytelnika:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń